Słowo Kardynała Grzegorza Rysia z okazji 80. rocznicy wyzwolenia KZ Dachau

Ap 7, 9 – 17; J 12, 24 – 26

            „Potem ujrzałem: a oto wielki tłum, którego nie mógł nikt policzyć (…) stojący przed tronem i przed Barankiem”

            W pierwszej chwili myślimy, że może jednak „da się” policzyć – i wtedy w odnośnych opracowaniach nie tylko szukamy LICZB, ale także próbujemy je krytycznie weryfikować. Z upływem lat stajemy się w tym coraz ostrożniejsi i powściągliwi. Więc mówimy [dziś, po żmudnych badaniach], że przez Dachau przeszło ponad 200 tysięcy więźniów, z których zamordowano 41500.

            Te liczby – nawet jeśli same w sobie nas przerażają – w rzeczywistości nie opisują dotykanej przez nas rzeczywistości. Nie sposób powiedzieć, przez ile każdą z nich należałoby pomnożyć. Choćby z wrażliwością autora Księgi Rodzaju, który opisując zbrodnię Kaina zdaniem Boga: „Głos KRWI twojego brata krzyczy do Mnie z ziemi” – słowo KREW zapisuje W LICZBIE MNOGIEJ (hebr. dme). Chce bowiem pokazać, iż ta zbrodnia nie dotyczy jednej tylko osoby, i że Kain nie zabił tylko Abla, ale również wszystkich jego potomków, którzy mogli się z niego narodzić… W takiej optyce, kto powie, ilu ludzi tutaj ucierpiało?!

            Jestem tu jako biskup diecezji łódzkiej. Podczas wojny przez ten obóz przeszło 176 duchownych mojego Kościoła; 115 zostało zabitych [blisko 40 zginęło w innych miejscach: w Auschwitz, podczas działań wojennych itp.]. Oznacza to, że znacznie ponad połowa łódzkiego prezbiterium została fizycznie wyeliminowana z posługi wiernym. Z każdej parafii w Łodzi zabito lub przynajmniej zabrano księdza (z niektórych cały zespół: po trzech lub czterech). Blisko 70% parafii poza Łodzią – najczęściej obsługiwanych przez pojedynczych kapłanów – straciło ich! Życie sakramentalne na terenie niemal całej diecezji zostało zabite. Dobrze wiemy: nie chodzi o to, że ustał kult; chodzi o to, że razem z nim przetrącone zostało doświadczenie życia i nadziei! Ludzie wydani na pastwę śmierci (swojej, bliskich), uwięzienia, upokorzenia, głodu, lęku.

A po wojnie?… Do dziś w łódzkim Kościele liczba księży w przeliczeniu na liczbę wiernych pozostaje najmniejsza w całej Polsce… Jak to policzyć? W jakich liczbach to zamknąć? „Ujrzałem wielki tłum, którego nikt NIE MÓGŁ POLICZYĆ…”

            Czy powinniśmy dzisiaj w ten sposób o tym mówić? Czy to nie epatuje złem? Czy nie wpędza w rozpacz? Czy nie rozognia ran (choć trochę) już zabliźnionych? Pomaga czy przeszkadza w budowaniu pokoju i pojednania?

Czy potrzebna nam jest tutaj i teraz taka właśnie refleksja? I do czego potrzebna?

            Jest potrzebna! Bo modlimy się o pokój i pojednanie. Musimy więc stać w prawdzie. Prawdzie wielowymiarowej – prawdzie o tym, jaką wartością jest pokój, a jakim dramatem jest wojna! Prawdzie o człowieku – do czego jest zdolny: do jakiego heroizmu i do jakiego bestialstwa! Prawdzie o ludzkich czynach. I rzeczywistych rozmiarach przywiązanej do nich ODPOWIEDZIALNOŚCI.

            Tak. Stanięcie w prawdzie nie przygnębia i nie wtrąca w rozpacz; przeciwnie, MOTYWUJE do modlitwy i działania. I pokazuje ich WAGĘ w naszym życiu – indywidualnym i wspólnym. Im więcej poznaję straszną – przekraczającą wręcz granice wyobraźni – prawdę o II wojnie światowej (a Łódź dostarcza w tym zakresie wiedzy wyjątkowej) – tym większa rodzi się we mnie determinacja do dialogu i spotkania – do współ-pracy, a nie do eksterminacji przez pracę (!); do budowania mostów, a nie murów getta; do miłosierdzia zwyciężającego nienawiść.

W ten sposób otwiera się przed nami możliwość przeczytania rzeczywistości, z którą się dzisiaj mierzymy, jeszcze w innych kategoriach – tych, w które nas wyposaża proklamowana co dopiero Ewangelia: „Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Jeżeli ziarno pszenicy wpadłszy w ziemię nie obumrze, zostanie tylko samo, ale jeżeli obumrze, przynosi plon obfity”.

            Czy to właściwe? – zapyta ktoś; Czy to uprawomocnione? Czy straszna ziemia Dachau może się przeobrazić w glebę ZASIEWU? A przytaczane i interpretowane, przerażające liczby mogą służyć oszacowaniu jego rozmiarów?!

Tak. Z całą pewnością! Na to jedno bowiem nie możemy się zgodzić: aby śmierć i cierpienie tylu ludzi BYŁY NA DARMO… By ci wszyscy ludzie zginęli PO NIC! Bezowocnie! By ich krew nic nie znaczyła; by ich życie, praca i ofiara rozwiały się – jak dym z krematorium…

            Ta radykalna zmiana perspektywy (zasiew w miejsce unicestwienia) nie jest tanią, znieczulającą nadzieją. Nie może się też zaspokoić błyskotliwą konstrukcją teologiczną czy liturgiczną celebracją (także tą, w której uczestniczymy). Owoce właściwe dla tego ZASIEWU nie są sprowadzalne do uroczystych akademii i odsłanianych pomników. Czy nie przed tym przestrzega Jezus, gdy mówi: „Biada wam, gdyż budujecie pomniki prorokom, a ojcowie wasi ich pozabijali” (Łk 11, 47); „Dopełnicie i wy miary waszych ojców” (Mt 23, 32). Wszystko to raczej nas oskarży niż usprawiedliwi, jeśli nie rodzi się z radykalnego nawrócenia myślenia i wewnętrznych postaw. „PLONEM OBFITYM” mogą być tylko NOWI LUDZIE – oni bowiem dopiero mogą zbudować NOWĄ RZECZYWISTOŚĆ – tę, którą określają słowa: „pokój i pojednanie”. By otworzyć się na tę NOWOŚĆ i na RADYKALIZM wpisanego w nią nawrócenia, powróćmy jeszcze raz – już na koniec – do tekstu Apokalipsy:

            „Ci przyodziani w białe szaty kim są i skąd przybyli? (…) To ci, którzy przychodzą z wielkiego ucisku i opłukali swe szaty, i w krwi Baranka je wybielili”.

To nie są łatwe słowa. Kryje się w nich potężne wyzwanie i pytanie:

Dlaczego ci, „którzy przychodzą z wielkiego ucisku” muszą jeszcze „płukać swoje szaty”? Czy oni także potrzebują oczyszczenia? Czy ich prześladowanie i cierpienie (męczeństwo!) nie wystarczyły? Co mają poddać wybielającej mocy „Krwi Baranka”? Jaką swoją WINĘ? I czy to w ogóle dopuszczalne: pytać o winę tego, który jest ofiarą i nosi w sobie ranę lub bliznę?

            „Trzeba wyraźnie uświadomić sobie, że w obliczu Boga człowiek ma prawo i obowiązek mówić jedynie o własnej winie. Nie wolno obejmować nią drugiego człowieka, a tym bardziej tych ludzi, których się uznało za swoich przeciwników i wrogów (…). W obecności Boga mówimy o naszej winie”

To nie są moje słowa. To słowa wielkiego polskiego duchownego i filozofa, śp. Ks. Prof. Józefa Tischnera. Wypowiedział je podczas rekolekcji wielkopostnych 1982 roku – trzy miesiące po wprowadzeniu w Polsce STANU WOJENNEGO. Polskie kościoły wypełnione były ludźmi, którzy znów strasznie ucierpieli – krewnymi zabitych, pobitych, pogryzionych przez milicyjne psy, uwięzionych, wygnanych z kraju lub ukrywających się w podziemiu. Każdy z nich (z nas?) miał prawo myśleć: „NIE JESTEŚMY JAK ONI! Sprawcy naszych cierpień! Mordercy! Zbrodniarze! Zdrajcy! NIE JESTEŚMY JAK ONI!” To było dokładnie to, przed czym wielki Kaznodzieja przestrzegał, pokazując, że żadne cierpienie nie zwalnia z rachunku własnego sumienia i nie uprawnia do poczucia bezgrzeszności przed Bogiem!

Poczucie własnego grzechu i winy jest również lekiem na rodzącą się w nas nienawiść i warunkiem powiedzenia – w wolności – „TAK!” procesowi pojednania. „Nic tak nie odbiera człowiekowi WOLNOŚCI – to jeszcze raz słowa Ks. Tischnera – jak NIENAWIŚĆ. W jej imię człowiek wszystko niszczy, niczego nie buduje. „Niewolnik nienawiści” potrafi mówić NIE!, ale nie jest w stanie powiedzieć TAK”.

Ściśle rzecz biorąc, kiedy staję przed Bogiem – w prawdzie, a więc  także z moimi grzechami – to ON (bo przecież nie samo poczucie winy!) UZDALNIA MNIE DO POJEDNANIA! W czasie strajku w kopalni „Wujek” w grudniu 1981 roku górnicy wypuścili na wolność schwytanych ZOMO-wców, więc członków formacji odpowiedzialnej za zabicie 9 ich kolegów i zranienie dalszych 23. Zapytani, dlaczego tak postąpili, odpowiedzieli: „BYLIŚMY RANO U KOMUNII ŚWIĘTEJ…”. Do Komunii świętej nikt nie przystępuje bez wcześniejszego przeproszenia Boga za swoje grzechy.

Jezus woła do nas dzisiaj: Przyjdźcie do Mnie, oczyśćcie się, wybielcie swe szaty w mojej Krwi. Ta Krew czyni wolnymi od nienawiści i gotowymi do budowania pokoju i pojednania.

Speichere in deinen Favoriten diesen permalink.

Kommentare sind geschlossen.